Dzień Trzeci.
31. III. 2007 Sobota 22:05
Łukawiec
Czemu przypisać, że czuję się królem życia? Może temu, że jadę sobie swobodnie przez pola piaszczystą drogą, śpiewając na całe gardło? Albo temu, że leżę na ławce przed cudnej urody cerkwią w Chotyńcu i chłonę jej urok, kolor i blask, najedzony, w popołudniowym słońcu? Teraz leżę za to w trochę za mocno pachnącej proszkiem pościeli w gospodarstwie agroturystycznym, które jest tak naprawdę niezłym pensjonatem, z salonem kojarzącym mi się z chatką myśliwską Honeckera: skórzane sofy, kominek... Trzydzieści złotych to trochę wyśrubowana cena, mój górny limit zresztą. Ale to tak gwoli ścisłości kronikarskiej, bo przecież – stać mnie i nie narzekam.
Zacząłem od skansenu w Sanoku. Duży, piękny, pełne słońce, zimny wiatr. Byłem zadowolony, chociaż lokalny przewodnik krzywił się, że teraz panie to wszystko tak na pół gwizdka, bo wnętrza pozamykane. No – to fakt. Powód, żeby jeszcze raz wpaść w te okolice. Mało co jest teraz w stanie zepsuć mi humor :-)
Jeśli Sanok – to Beksiński. Taki slogan mierny, ale jego rozwinięcie w praktyce... Wystawa obrazów Zdzisława Beksińskiego mieści się na tzw. zamku, konkretnie na jego drugim piętrze. Po drodze jest jeszcze sztuka sakralna i niesakralna, wschodnia i zachodnia. Za cerbera robił jakiś fan Allena Ginsberga, płaszcz-broda-okulary. Ponieważ nastawiłem się na Beksińskiego i ikony nie pociągały mnie tego dnia zbytnio, łaziłem tu i tam, robiąc trochę na złość aniołowi stróżowi nie mogącemu się połapać, gdzie jestem. W końcu drugie piętro i... Prosty do bólu truizm: dzieła oglądane na żywo działają daleko lepiej niż oglądane w albumie, wie to każdy miłośnik sztuki plastycznej, a tym to raczej tylko bywam i to nader rzadko. Sporo obrazów znałem z „Nowej Fantastyki”, gdzie Z.B. był wielbiony (bez wzajemności), w niczym to jednak nie zmniejszyło moich wrażeń, a te były spore... Dość powiedzieć, że oddech mi się pogłębił na długie chwile. No coś jest w tych malowidłach. Coś mi bliskiego. Chociaż w domu bym nie powiesił żadnego. No i jak to jest?
Droga do Przemyśla – jedna wielka przyjemność. Serpentyny przed Tyrawą Wołoską, znów śpiewanie na całe gardło, muzyka. Popatrzyłem później na mapę i wychodzi na to, że droga nr 28 jest jedną z najbardziej malowniczych tras w Polsce. Cały czas przez pogórza i pagóry. Przed Przemyślem wziąłem na stopa jakiegoś młodego dresa. Nie odezwał się słowem, na koniec mruknął tylko: „tutaj”, trzasnął drzwiami, że mało mi szyba nie wyleciała – też fajnie. Ale miasta nie miałem ochoty zwiedzać. Ani kościołów, ani twierdzy, ani nic. Za duże to wszystko jak na mój nastrój i charakter wyprawy. Potoczyłem się na Medykę. I tu nastąpił jakiś przełom, przełom w skali całego mojego życia, już nigdy nie będę postrzegać tak samo. Otóż zawsze czułem nieokreślony lęk przed nieznanym industrialem, a jeśli dodatkowo związany on był z transportem na wielkie odległości, to tym gorzej. Porty przeładunkowe, stacje towarowe – to wszystko mnie przerasta, może dlatego, że uświadamia mi, iż nigdy nie uda mi się być wszędzie, wszystkiego dotknąć, zjeść, zobaczyć, powąchać. Mijałem więc właśnie jakiś kolejowy terminal przeładunkowy czy coś w tym guście, nosiło to nawet nazwę: Medyka Rozdzielnia czy jakoś tak. I nagle pstryk. Uśmiechnąłem się do siebie i budynków oraz żelastwa i wiem, że od teraz będę przyjaźnie patrzył na te wszystkie wagony i statki, żurawie, kontenery i suwnice, chociaż są nieprzyjazne i nienaturalne dla mnie. Czy coś tracę? Nic. Chyba nie. Raczej rosnę w siłę.
W Torkach poczułem się znowu na miejscu. Boczna droga, pogranicze, „kraina zapomnianych cerkwi”. Realizacja planu jednym słowem. Po drodze przegapiłem jedynie pomnik UPA w Hruszowicach, ale po pierwsze: jutro w Monastyrze koło Werchraty też obejrzę coś podobnego, a po drugie: ten pomnik jest znany głównie z kontrowersji i emocji jakie budzi, a szczerze wątpię,czy dane by było mi je przeżyć, stojąc przed nim i cykając fotkę.
Cerkiew w Chotyńcu to chyba wydarzenie dnia dzisiejszego. Jedyna na mojej trasie czynna cerkiew grekokatolicka, przy okazji jedna z najpiękniejszych i najstarszych. Spędziłem przy niej dużo czasu. Odpoczywałem. Jasne, jadłem też ciorbę i kiełbasę, piłem kawę, ale najwięcej ukojenia przyniosło mi gapienie się na piękne, złotem błyszczące drewno w jego smukłych, a jednocześnie pełnych kształtach. Po prostu – przebywanie w polu mocy :-) Śmiesznostka: zachciało mi się siku, więc obszedłem cerkiew, by nie gorszyć ludzi w chałupach, a tam – na tyłach świątyni – czekał na mnie wychodek polowy... Skorzystałem, ma się rozumieć.
A z Wielkimi Oczami nie wyszło. Chciałem tam zanocować, nawet opóźniałem swój tam przyjazd, błądząc po miedzach, by dotrzeć do tego mikromiasteczka z najmniej spodziewanej strony. Klimat mi jednak nie podszedł. Szeroko reklamowana „jedyna na tym terenie cerkiew z pruskiego muru” stała w kompletnej ruinie, podobnie synagoga. Ale to w sumie nic, ruiny też mają swój urok, chociaż coraz mniej jestem miłośnikiem rozpadu. Jakoś po prostu nie poczułem tego miejsca. Nawet chciałem się przekonać, spytałem o nocleg, ale gospodarz, czyli właściciel sklepu mający ponoć pokój do wynajęcia, wykręcał się, półuśmiechał głupawo i w końcu strzelił prosto: ee niee, my tam wódę pijemy... Dał mi jednak cynk, dzięki któremu leżę tu sobie teraz, wykąpany i nakarmiony.
Dobrze.
Jutro Niedziela Palmowa. Ubiorę się ładnie. Mam białą koszulę i marynarkę...



Droga do Przemyśla – jedna wielka przyjemność. Serpentyny przed Tyrawą Wołoską, znów śpiewanie na całe gardło, muzyka. Popatrzyłem później na mapę i wychodzi na to, że droga nr 28 jest jedną z najbardziej malowniczych tras w Polsce. Cały czas przez pogórza i pagóry. Przed Przemyślem wziąłem na stopa jakiegoś młodego dresa. Nie odezwał się słowem, na koniec mruknął tylko: „tutaj”, trzasnął drzwiami, że mało mi szyba nie wyleciała – też fajnie. Ale miasta nie miałem ochoty zwiedzać. Ani kościołów, ani twierdzy, ani nic. Za duże to wszystko jak na mój nastrój i charakter wyprawy. Potoczyłem się na Medykę. I tu nastąpił jakiś przełom, przełom w skali całego mojego życia, już nigdy nie będę postrzegać tak samo. Otóż zawsze czułem nieokreślony lęk przed nieznanym industrialem, a jeśli dodatkowo związany on był z transportem na wielkie odległości, to tym gorzej. Porty przeładunkowe, stacje towarowe – to wszystko mnie przerasta, może dlatego, że uświadamia mi, iż nigdy nie uda mi się być wszędzie, wszystkiego dotknąć, zjeść, zobaczyć, powąchać. Mijałem więc właśnie jakiś kolejowy terminal przeładunkowy czy coś w tym guście, nosiło to nawet nazwę: Medyka Rozdzielnia czy jakoś tak. I nagle pstryk. Uśmiechnąłem się do siebie i budynków oraz żelastwa i wiem, że od teraz będę przyjaźnie patrzył na te wszystkie wagony i statki, żurawie, kontenery i suwnice, chociaż są nieprzyjazne i nienaturalne dla mnie. Czy coś tracę? Nic. Chyba nie. Raczej rosnę w siłę.
W Torkach poczułem się znowu na miejscu. Boczna droga, pogranicze, „kraina zapomnianych cerkwi”. Realizacja planu jednym słowem. Po drodze przegapiłem jedynie pomnik UPA w Hruszowicach, ale po pierwsze: jutro w Monastyrze koło Werchraty też obejrzę coś podobnego, a po drugie: ten pomnik jest znany głównie z kontrowersji i emocji jakie budzi, a szczerze wątpię,czy dane by było mi je przeżyć, stojąc przed nim i cykając fotkę.

A z Wielkimi Oczami nie wyszło. Chciałem tam zanocować, nawet opóźniałem swój tam przyjazd, błądząc po miedzach, by dotrzeć do tego mikromiasteczka z najmniej spodziewanej strony. Klimat mi jednak nie podszedł. Szeroko reklamowana „jedyna na tym terenie cerkiew z pruskiego muru” stała w kompletnej ruinie, podobnie synagoga. Ale to w sumie nic, ruiny też mają swój urok, chociaż coraz mniej jestem miłośnikiem rozpadu. Jakoś po prostu nie poczułem tego miejsca. Nawet chciałem się przekonać, spytałem o nocleg, ale gospodarz, czyli właściciel sklepu mający ponoć pokój do wynajęcia, wykręcał się, półuśmiechał głupawo i w końcu strzelił prosto: ee niee, my tam wódę pijemy... Dał mi jednak cynk, dzięki któremu leżę tu sobie teraz, wykąpany i nakarmiony.
Dobrze.
Jutro Niedziela Palmowa. Ubiorę się ładnie. Mam białą koszulę i marynarkę...

1 komentarz:
no Panie Jacku,może Pan byc z siebie dumny.TOZ to król życia sciany wschodniej.Brawo Jasiu!Mam ochote na taką wyprawe,z kronikarzem Wincentym Kadłubkiem i fotografikiem Peterem Lindberghiem.Moze mnie kiedys wezmiesz. Twoja Joania.
Prześlij komentarz