Dzień Szósty.

Wszystkie zdjęcia z tego dnia zobaczysz tutaj.

3. IV. 2007 Wtorek 21:20

Wytyczno, na skraju Poleskiego Parku Narodowego.
Dom Rekolekcyjny Sióstr Nazaretanek.

Dzisiaj to już jestem naprawdę, na poważnie zmęczony. Już tak do szumów w głowie i braku kontroli nad ciałem. Najgorzej jest po zgaszeniu silnika, przy próbie wysiądnięcia z auta: wszystko mi gdzieś ucieka, przedmioty nie są na swoich miejscach, bo ręce ich nie znajdują tam, gdzie znaleźć się spodziewają. Składa się na to szósty dzień w podróży (a dwa z tych dni były mocno aktywne ruchowo), i to, że wstałem dziś o szóstej, bo tak wstawali moi gospodarze, choć chyba nie zdarza się to codziennie, bo dziadek narzekał, że normalnie to łóna śpi do łósmej, a tyko dzisio sie tak zerwała, nie wiedzieć czemu. W ogóle przemili ludzie, bardzo sympatyczni jako małżeństwo, złote gody już chyba za nimi, a mimo to w tych docinkach, którymi się hojnie częstują, jest miłość i troska, a nie zjadliwość i bezsilny wstręt. Śmiałem się szczerze, dziadek do mnie oko puszczał.
Śniadanie było konkretne: bigos i placki na słodko. Jechałem na tym do późnego popołudnia. Jeszcze chwila zabawy ze szczeniaczkami, zdjęcia zdjęcia zdjęcia, i pojechałem. Machaliśmy sobie na pożegnanie.
O Chełmie wiedziałem tyle, że jest tam udostępniona do zwiedzania kopalnia kredy – pod miastem. Wejście ulica Lubelska ileś tam. Czyli przyjadę, pobłądzę po centrum, znajdę parking, a potem kupię plan miasta i wszystko się potoczy jak zwykle. Jadę, brum, droga do przejścia w Dorohusku pierwsza klasa, więc sto na liczniku. Wita mnie cementownia, wielka taka, wrażenie na mnie zrobiła. Jedno rondo, drugie, skręcam instynktownie w stronę wież kościołów, wspinam się stromą ulicą, dostrzegam wolne miejsce, pakuję w nie jettę, wysiadam, obracam się i... stoję przed wejściem do kopalni kredy. Bardziej pod drzwiami nie mógłbym zaparkować, chyba z linijką. Bardzo to miłe. Ale jak się jest w podróży, to takie rzeczy się przydarzają i już się tak tym nie zachłystuję, choć – tak, niewątpliwie jest w tym magia.
Nie ma jeszcze dziewiątej, pierwsze wejście w sztolnie jest o jedenastej, co ja ze sobą zrobię? Zwiedzę centrum oczywiście. Na pierwszy rzut: kościół p.w. Rozesłania Świętych Apostołów. Zaskakująco piękny. Przykuwający uwagę detalami. No perełka. A potem cerkiew prawosławna. Co oni mają z tymi zakazami zdjęć?... Do tego dziwnie argumentują. Spytałem popa, czemu to tak, a on na to, że różne intencje powodują ludźmi robiącymi zdjęcia cerkwiom. Nie drążyłem tematu. Rundka po targu, deptaku, wejście na górę Chełmską (piękna dzwonnica), no i zleciało, za pięć jedenasta kupiłem bilet i jako jedyny zwiedzający zszedłem z przewodniczką do podziemi. Straszne miała gadane. Niby to normalne u przewodników, ale odpowiedź na każde moje pytanie poprzedzona była pięciominutową przebieżką po rewirach kompletnie nie związanych z interesującą mnie kwestią. No dobrze, czepiam się. Dużo ciekawych rzeczy usłyszałem.
Z Chełma – do Włodawy. Po drodze przystanek w Sobiborze i krótka zaduma w miejscu pamięci. Muzeum było nieczynne (jeszcze nie ma sezonu...) i może dobrze, bo po Bełżcu mam trochę dość. Włodawa – w przeciwieństwie do Hrubieszowa – spodobała mi się od razu. A może to byt określa świadomość, może dlatego na luzie i z życzliwością chodziłem po miasteczku, że miałem już umówiony telefonicznie nocleg? Jakby nie było, we Włodawie zdecydowanie wyraźniej poczułem ten opiewany „kresowy” nastrój. Odbywa się tam Festiwal Trzech Kultur, sprawdzę kiedy i co się na nim dzieje.
Już naprawdę nie mam siły, muszę natychmiast iść spać.
Na dorżnięcie odbyłem jeszcze – już po zakwaterowaniu – krótki spacer nad brzegiem Jeziora Wytyckiego.

Brak komentarzy: