Dzień Siódmy.

Wszystkie zdjęcia z tego dnia zobaczysz tutaj.

4. IV. 2007 Środa 20:25

Wytyczno, na skraju Poleskiego Parku Narodowego.
Dom Rekolekcyjny Sióstr Nazaretanek.

Czego naprawdę nie lubię, to uderzać się w głowę. Czuję się wtedy upokorzony, mały, niepotrzebny. Bicie po głowie jest bardziej torturą psychiczną – tak sądzę. A ostatnio trochę za często zdarza mi się gdzieś stuknąć czaszką. W lusterko wsteczne, w bagażnik, w za niską framugę furtki. W efekcie mam porozbijany łeb i ból promieniuje mi aż na zęby. Łykam ibuprom max.
Dobrze, że wreszcie nauczyłem się odpoczywać. Dzisiejszy dzień był koniecznym wytchnieniem. Sześć dni, ponad tysiąc kilometrów, wycieczki piesze, trochę stresu – to wszystko potrafi zmęczyć. A remedium? Nieśpieszne zwiedzanie muzeum i dużo snu.
Wczoraj zasnąłem w locie. Nie pamiętam nawet tych dwóch kroków pomiędzy wyłącznikiem światła a łóżkiem. Mogło być parę minut po dwudziestej drugiej. Spałem mocno i zdrowo, czułem to nawet przez sen. Przebudziły mnie dzwony, ale się nie poddawałem i podniosłem się z łóżka dopiero na przeraźliwe miauczenie pod drzwiami. Brudnobiały, lekko schorowany zwierzak domagał się uwagi i śniadania. Parę głasków i reszta pasztetu z indyka załatwiły sprawę. Zjadł i poszedł, a ja rozpocząłem bardzo miły poranek, z polegiwaniami i rozwleczoną kawą, wszystko przetykane zapatrzeniami w okno, uroczo kadrujące Jezioro Wytyckie błyskające między świerkami. Pozbierałem się dopiero przed dziesiątą.
Muzeum we Włodawie chciałem zwiedzić głównie ze względu na judaica. Bo to w sumie jest pogranicze, tygiel i tak dalej, a ja ciągle tylko cerkwie i cerkwie. Więc najpierw malarstwo olejne jakiegoś pana, „żydowskie miasteczka” czy coś podobnego. Parę sympatycznych scenek rodzajowych, gorzej, gdy chciał pójść w symbole i metafizykę. Potem Wielka Synagoga. I tu dużo wzruszeń, bo i sama przestrzeń, i sprzęty, o których istnieniu nie miałem pojęcia, jak tefilin, i stare księgi, i fotografie. Po raz kolejny spróbowałem objąć rozumem: cały świat, cała kultura, życie, równolegle uniwersum – puszczone z dymem. Wygnane.
W mniejszej synagodze obejrzałem film dokumentalny z Festiwalu Trzech Kultur. Coraz większą mam ochotę na przyjazd na tę imprezę.
Droga powrotną szła okrężnie, bo chciałem sobie zabezpieczyć nocleg wielkanocny i w tym celu odwiedzić gospodarstwa agroturystyczne, których między Sosnowicą a Urszulinem miało być kilka. I wyszło tak, że tylko w jednym miejscu wynajmują przez Święta, i to akurat tam, gdzie najbardziej mi się podobało, łącznie z nazwą: Jamniki. Plan jest więc taki: jutro dalej na północ, przez podlaski przełom Bugu do Drohiczyna, z noclegiem gdzieś po drodze, a potem powrót na Polesie i świętujemy Zmartwychwstanie na moczarach. Plan, jak to plan, może ulec modyfikacjom, mam jednak wolę i nadzieję, że niezbyt wielkim, bo wydaje mi się zgrabny.
Wróciłem na kwaterę po trzeciej, zjadłem obiad, poczytałem dla relaksu Dickensa i nagle mnie zmorzyło, ale tak, jakby ktoś światło wyłączył. Spałem dwie godziny, a przez kolejną usiłowałem dojść do siebie. Uregulowałem należność z siostrą przełożoną (wyceniłem te dwa noclegi na dwadzieścia sześć złotych, a to dla braku ciepłej wody w kranie; była w wiaderku, przynoszona z kuchni) i znowu z przyjemnością zadekowałem się w moim jednoosobowym pokoiku. Tak Bogiem a prawdą posiedziałbym tu jeszcze jeden dzień, nie dla walorów samego miejsca, tylko żeby się trochę ponudzić, zasiedzieć. Poczuć wakacje w inny sposób, odmienny od mojego naturalnego, czyli hiperaktywnego. Ale może uda się to w Jamnikach ( :-) uśmiecham się za każdym razem myśląc tę nazwę).

Brak komentarzy: