Dzień Jedenasty i na koniec pół Dwunastego.

Wszystkie zdjęcia z tego dnia zobaczysz tutaj.

9. IV. 2007 Lany Poniedziałek 14:20

Jamniki, Gospodarstwo Agroturystyczne

I udało się. Udało się ponudzić, zasiedzieć, poczuć wakacje w odmienny sposób, tak, jak sobie tego gdzieś tam wyżej życzyłem. Dzisiaj w sposób szczególny, bo nosa nie wystawiam z domu. Od rana wicher i deszcz. Właśnie tak – wicher. Mieszkam na piętrze poddasznym i w szczelinach więźby miota się powietrze, do spółki z kornikami chrupiącymi sobie drewno. Miałem dzisiaj chodzić po bagnie „Spławy”, dziwić się znowu rozlewiskom i wypatrywać łosia. Nie wyszło. Jedenasty dzień podróży i dopiero pierwszy, w którym pogoda faktycznie pokrzyżowała mi plany. Więc średnia dość korzystna.
Wczoraj zaczęło się podobnie. Tylko gorzej. Wyszedłem z Rezurekcji prosto w śnieg (wichrem pędzony). Tego się naprawdę nie spodziewałem. Nie tak to miało wyglądać. Gospodarze zaprosili mnie na śniadanie, uciszyłem moje wewnętrzne: nie-naprawdę-dziękuję, i zjadłem z nimi, w białej koszuli i takichż spodniach, w granatowej marynarce zabranej chyba specjalnie na tę właśnie okazję. Było bardzo miło (i smacznie). Porozmawiałem z panem domu o polityce, o gospodarce...
Koło południa przejaśniło się nieco i zacząłem wypatrywać swojej szansy. Ale zanim błysnęła, zdążyłem się zdrzemnąć (ostatecznie wstałem kilka minut po piątej i byłem dość śpiący). Ocknąłem się po pierwszej i zdecydowałem, że drugie pół dnia muszę spędzić w terenie, choćby nie wiem co. Czekała na mnie ścieżka „Perehod”, z ptactwem wodnym w rolach głównych. Za radą gospodarza dotarłem do niej od przeciwnej strony, od osady Lipniak. Choć oczywiście nie obyło się bez błądzenia, szukania drogi... Nic to jednak, gdy słońce świeci. Ubrałem się jak na wyjście w Tatry w styczniu, bo nie miałem ochoty całkiem się rozchorować, a już pociągałem nosem. I dobrze zrobiłem, bo słońce słońcem, ale było zimno i wiało. Lecz już wiatr wiał, nie wicher.
Szedłem noga za nogą ponad trzy godziny. I w zasadzie to była główna atrakcja, bo ptactwo wodne w szuwarach telewizję oglądało i mogłem sobie tylko pooglądać jego podobizny na tablicach dydaktycznych, którym – wobec permanentnej absencji przedstawianej ornitofauny – brakowało tylko napisu WANTED. Nie pomógł nawet specjalny schron do obserwacji ptaków „bez niepotrzebnego ich płoszenia”. Taka wiata z dziurami w ścianach. Zmyślne.
Na niebie działy się dzikie tańce cielęce, strzeliłem więc kilka pejzaży oraz zdjęć typu „Zmartwychwstanie” (obiektyw prosto w słońce). No i kontemplowałem „nieużytki” po horyzont, wrzosy, karłowate brzózki, kanały, ciszę. Wrócę tu jeszcze.
Ciorba przy samochodzie, przy kanale, w Trójce Trzecia Strona Medalu. Tak się wsłuchałem, że nie chciało mi się wracać bezpośrednio do domu (czyli na kwaterę, ale wyjątkowo łatwo pisze mi się o tym miejscu „dom”), objechałem więc parę wiosek, co było o tyle ryzykowne, że zapomniałem zabrać dokumentów. Wziąłem nawet udział w konkursie esemesowym, ale nie wygrałem ani piłki, ani koszulki reprezentacji, nie wiem dlaczego. Już byłem parę kilometrów od mety, jechałem sobie powoli, odprężony, i nagle z piskiem opon przyhamował mnie widok, o którym rzec „niespodziewany”, to nic nie rzec. Stado strusi. Za siatką co prawda, ale jednak. Ostatni raz widziałem strusia w zoo, nie pamiętam ile lat temu. A tu takie coś. Nagrałem klip, pstryknąłem kilka zdjęć i patrzyłem dalej, zahipnotyzowany. Skąd to się takie stworzenie wzięło? Dziwne takie, wielkie, te łapy przerażające, tułów duży a łeb malutki, z tymi oczami. Gdzieś tam z tyłu jeden struś gonił drugiego. Kilka siedziało na ziemi, inne człapały wzdłuż siatki. Co jakiś czas któryś próbował rozerwać drut dziobem. I wtedy pomyślałem, że wielkie te ptaki stoją tu, chodzą i biegają – są – na mięso. Taka skrzydlata trzoda chlewna.
Jeszcze o domowych zwierzętach. Na miejscu obecna jest suka owczarka niemieckiego i rudy, puchato-wyleniały kot. Suka wabi się Nora, ma jedno ucho klapnięte i jest smutnawo ufna. W pierwszy wieczór chciała iść ze mną w pola. A kot jest jakiś rozeźlony, może przez to linienie, i nie wiem, jak się wabi. Robi dziwne miny i chrupie zaciekle suchą karmę.
Jadę już do domu.
To była Wielka Podróż. Wielka Przemiana. Poszukiwanie i Znalezienie. Niepokój Ukojony.
Dziękuję.